Polski - Słowiańskiالأرشيف

Palestyńczyk blisko wielkopolskiego sportu.

Palestyńczyk blisko wielkopolskiego sportu. Czy wystarczy operacja plastyczna Lecha?

/ Po prawej Samir Ibrahim Po prawej Samir Ibrahim ( ot. archiwum prywatne)

Urodzony w Jordanii Palestyńczyk Samir Ibrahim każe nazywać siebie poznaniakiem. Jest chirurgiem plastycznym zakochanym po uszy w sporcie. Wielkopolski sport sporo mu zawdzięcza:

Karolina Skalska-Jakubaszek

Karolina Skalska-Jakubaszek. “Sędziowanie pomogło mi być blisko piłki”

Bartłomiej Najtkowski, TVPSPORT.PL: – Jak to się stało, że pokochał pan Lecha?
Samir Ibrahim :– Przyjechałem do Polski w 1979 roku, miałem roczny kurs języka polskiego w Łodzi. W 1980 roku trafiłem do Poznania. W latach osiemdziesiątych, gdy studiowałem na Akademii Medycznej, było kilku kolegów z innych krajów, mieszkali w akademiku Eskulap. W pobliżu mieliśmy boisko, skrzyknęliśmy drużynę międzynarodową. Graliśmy na ulicy Przybyszewskiego, a było to blisko Bułgarskiej. Kiedy dołączyli do nas koledzy z Poznania, to dowiedziałem się, że kibicują drużynie, która całkiem dobrze gra w piłkę… Było wtedy głośno o Lechu, ponieważ właśnie przenosił się na Bułgarską, na nowy stadion. Było lato 80. roku. Grali chyba z drużyną z Lublina.

– Z Motorem?
– Tak. To moje pierwsze wspomnienie.

– Pytanie chyba retoryczne. Czy większą sympatią darzy pan obecnego Lecha, czy drużyny sprzed lat?
– Wolę tamte z lat osiemdziesiątych. Wtedy grali ci, którzy zapisali się w pamięci kibiców Lecha. Tacy obrońcy jak Łukasik, Pawlak, Szewczyk, rozgrywający Henryk Miłoszewicz, bramkarz Mowlik. Wspomnienie Mirosława Okońskiego jest oczywistością. Ci piłkarze mogliby zawsze tworzyć dream team.

– W 1988 roku był mecz z Barceloną Johana Cruyffa, którą cztery lata później nazywano drużyną marzeń. Ma pan jakieś wspomnienia z tamtego spotkania?
– Tak, dobra passa zaczęła się właśnie w latach osiemdziesiątych. Lech zdobywał mistrzostwo, triumfował w krajowym pucharze. Dzięki temu mogliśmy zetknąć się z poważną europejską piłką. Obserwowaliśmy Barcelonę, Liverpool, Athletic Bilbao. Była możliwość zobaczenia z bliska takich drużyn w Poznaniu – to trzeba docenić.

– Piłka pomogła zintegrować się z Polską i regionem?
– Prawdę mówiąc, nie do końca. Przyjechałem na studia. Priorytetem była więc nauka. Ale zacząłem oglądać mecze, wkręciłem się w lokalny futbol. Było w nim coś pociągającego. Śledziłem nie tylko mecze Lecha, sporo uwagi poświęcałem też Olimpii Poznań i Warcie. Ale najbardziej związałem się z Kolejorzem. Utożsamiłem się z tym klubem. Zostałem w Polsce – wiadomo, rodzina, specjalizacja z chirurgii plastycznej i zawód. Opuściłem wasz kraj po 1994 roku. Wróciłem bodaj dziesięć lat temu. Sentyment do Lecha pozostał.

– Zrozumiałe, skoro były akurat mecze z Manchesterem City i Juventusem…
– Tak, to piękny czas.

<– Teraz w Lechu gra mający asyryjskie pochodzenie, Ishak a do niedawna występował Awwad – z pochodzenia Palestyńczyk.
– Na pewno mnie to cieszy, ale czy to sprawia, że identyfikacja jest większa? Chyba nie, bo moje relacje z Lechem są od tak dawna bliskie… Awwad ma obywatelstwo izraelskie, ale jest Palestyńczykiem.

– Żal, że wyjechał?
– Wrócił do Maccabi Hajfa. Szkoda. Cieszyło mnie, że Ishak strzelał gole, zanim doznał kontuzji.

– Ishak nie zbawi drużyny.
– W tym roku widzimy innego Lecha. Często nie da się na tę grę patrzeć.

– Dość pesymizmu! Wróćmy do początków pobytu. Jak pana odbierano w latach osiemdziesiątych, bo chyba niewielu było studentów z Bliskiego Wschodu?
– Nie było wielu obcokrajowców w Polsce. A w Poznaniu Arab na stadionie! Co to była za atrakcja…

– Społeczeństwo było tolerancyjne?
– Na mecze chodziłem z kolegami. Kibice byli przyjaźnie nastawieni. Mam wrażenie, że teraz jest większa nagonka. Pamiętam, że w latach osiemdziesiątych były srogie zimy. Nie wnosiliśmy wódki na stadion, ale… kibice o niej pamiętali. Częstowali nas, żeby jakoś umilić oglądanie meczów w mrozie. Było swojsko. Na ulicach też byłem rozpoznawany. Wtedy na stadionie Lecha nie było oświetlenia. Mecze rozgrywano w soboty albo w niedziele rano.

– Inna rzeczywistość.
– Tak, od razu po meczu szliśmy na obiad. Transmisji było mniej, dostęp do futbolu był ograniczony. Często byłem informatorem. Ludzie pytali mnie o wynik. Wiedzieli, że zawsze wracam z meczu. Nawet nieznajomi rozpoznawali, że jestem kibicem…

– Łatwo było o nowe znajomości…
– Oczywiście, dzięki futbolowi. Z wieloma kibicami, których poznałem w latach osiemdziesiątych, utrzymuję nadal kontakt.

Samir Ibrahim z innymi kibicami Samir Ibrahim z innymi kibicami ( foto. archiwum prywatne)

– No dobrze, a czy w krajach arabskich piłka nożna jest równie popularna?
– Patrząc historycznie, piłka nożna liczyła się wiele lat temu, ale nie była na pierwszym miejscu pod względem popularności. Boks, lekkoatletyka, sporty walki – te dyscypliny cieszyły się większym zainteresowaniem. W latach czterdziestych było w Palestynie około 70 klubów bokserskich. To naprawdę dużo, biorąc pod uwagę populację miliona obywateli. A jako ciekawostkę podam, że nasz związek piłkarski już w latach czterdziestych należał do FIFA. Palestyńczycy brali udział w mistrzostwach w 1938 roku jako pierwsza drużyna arabska z Azji. Były różne mecze, np. Palestyna – Australia. Można je zobaczyć na You Tubie.

– A Jordania, kraj, w którym pan się urodził?
– Ważna była emigracja, można wyróżnić jej dwie fale. Pierwsza miała miejsce w 1948 roku, drugą datuje się na 1967 rok, czas po wojnie. Wtedy różne dyscypliny rozwijały się w Jordanii. Palestyńczycy je popularyzowali. A pierwszym trenerem reprezentacji Jordanii był Palestyńczyk. To wiele mówi. 70% graczy jej drużyny stanowią moi rodacy. Najlepszy zespół reprezentuje społeczność palestyńską. Nazywa się Al-Wehdat.

– Czyli emigracja odcisnęła mocne piętno?
– Tak. Pamiętajmy też, że bardzo dużo Palestyńczyków emigrowało nie tylko do Jordanii czy Libanu, ale też do krajów Ameryki Południowej. W Chile jest drużyna Deportivo Palestino, na ich koszulkach jest flaga palestyńska. Oni nawiązali nawet kontakt ze społecznością palestyńską na ziemiach okupowanych. Wspierają młode talenty na miejscu.

– A kibice z Palestyny i Polski mają coś wspólnego?
– W Palestynie, tak jak w Polsce, są oczywiście różne grupy – mniej i bardziej zaangażowane. W Poznaniu mamy przecież “Kocioł”.

– Mówi pan o “Kotle”, a w Palestynie też są ultrasi, fanatyczni kibice wznoszący okrzyki, wywieszający transparenty?
– Tak, w Palestynie i Jordanii jest tak samo. Potrafią się ze sobą ścierać. Gdy organizują akcje, policja musi być szczególnie czujna. Gdy drużyna Al Wehdat gra o mistrzostwo z innym zespołem, o którym wiadomo, że niby reprezentuje społeczność jordańską, to do piłki wchodzi polityka. Niektórzy chcą podsycać te napięcia, dbając o takie akcenty.

– A jak Palestyńczyk postrzega niedoszły mecz Izrael – Argentyna, który nie odbył się ze względu na protest Argentyńczyków przeciwko dyskryminacji Palestyńczyków? To głośna sprawa, pisał o niej reportażysta Wojciech Jagielski. Było gorąco. W ramach protestu niektórzy Palestyńczycy mieli palić koszulki Messiego. Meczu nie rozegrano…
– Oceniam to bardzo negatywnie. Należało się temu meczowi sprzeciwić. Postąpiono słusznie, nie zgadzając się na rozegranie spotkania. Na szczęście, gdy spojrzymy na sprawę szerzej, to Izrael ma wsparcie władz krajów zachodnich – USA i państw europejskich, natomiast nie może liczyć na przychylność zwykłych ludzi. Coraz częściej widzimy bojkot w świecie kultury, istnieje ruch BDS, czyli Boycott, Divestement and Sanctions (ang. Bojkotu, Dezinwestycji i Sankcji), który rozwinął się na świecie, który wzywa do bojkotu. Niedawno ok. 1200 artystów irlandzkich ogłosiło brak możliwości współpracy z Izraelem na jakimkolwiek polu.

– W piłce takie działania też są podejmowane?
– Tak. Nie tylko kraje Bliskiego Wschodu bojkotują. Zdarzają się przypadki, że poszczególne kluby odmawiają gry. Co ciekawe, we wspomnianym meczu Izrael – Argentyna w drużynie gospodarzy miało grać siedmiu albo ośmiu Palestyńczyków. To tacy Palestyńczycy jak Awwad. Mają izraelskie obywatelstwo. Mecz miał być w Jerozolimie, co oburzało wielu Palestyńczyków.

– Spotkanie miało zostać rozegrane w Hajfie. Zmieniono miasto. Dlaczego?
– Uważam, że to prowokacja. Utrudnianie palestyńskim sportowcom przekraczania granicy, poruszania się – niestety takie represje ich spotykają. Ale świat sportu solidaryzuje się z Palestyńczykami. Ronaldo to robił, gdy odmawiał reklamy produktów osadników izraelskich. Także Maradona był zaangażowany, mimo okazywanego szacunku dla Izraela. A tak na marginesie. Można patrzeć z niesmakiem na to, jakie wpływy w najbardziej rasistowskim, antypalestyńskim klubie – Beitarze Jerozolima chcą uzyskać Zjednoczone Emiraty Arabskie.

– To wiąże się z Lechem, bo kibice Beitaru obrażali swojego piłkarza Sadajewa. Pamiętamy go z Ekstraklasy.
– Ten sojusz Beitaru i ZEA jest naprawdę niezrozumiały.

– Transakcja została wstrzymana. A czy w Palestynie są profesjonalne rozgrywki piłkarskie?
– Palestyna ma Zachodni Brzeg i Strefę Gazy. Mamy… dwie odrębne ligi, dlatego że nie można się przemieszczać z Zachodniego Brzegu do Strefy Gazy i odwrotnie. Sport jest narodową formą utożsamiania się. Jeśli jest drużyna palestyńska, to znaczy, że jest naród palestyński. Izrael się temu sprzeciwia. Nie dopuszcza też, by kluby palestyńskie otrzymywały pomoc finansową. Zdarzało się, że niszczone były siedziby klubów, nie pozwalano zawodnikom na wyjazd na zawody olimpijskie. Wielu sportowców siedzi dotąd w więzieniu.

– Brzmi to źle. Wróćmy do Polski. W jaki sposób wykorzystywał pan sport do inicjatyw społecznych?
– Po powrocie i otwarciu swojej kliniki wróciłem do lokalnego sportu. Dostaliśmy ofertę, żeby brać udział w gali boksu. Uczestniczył w tym prezydent Poznania, rywalizowali byli mistrzowie. Wspieraliśmy też odbudowę oddziałów pediatrycznych i onkologicznych w mieście. Akcja “Pomaganie przez bieganie” pozwalała ratować onkologię dziecięcą. Dzięki temu, że chodzę na mecze, mamy stolik Mandala na stadionie. Zostaliśmy zaproszeni jako partner do gali sportu. Jeśli można pomóc za pomocą sportu, należy to robić.

– A co panu najbardziej imponuje w Lechu? Stawianie na młodzież? A może piłkarze są sprzedawani za szybko?
– Zdecydowanie za szybko… Sami strzelają sobie w stopę, wyjeżdżając tak wcześnie z kraju. Gumny, Jóźwiak i Moder powinni ogrywać się w Polsce dłużej. Jeszcze dwa albo trzy lata. To zła polityka. Te odejścia odbiły się na grze zespołu. Są nowi gracze, ale nie ma już tego poziomu.

– Co wspomina pan najchętniej z polskiej piłki?
– Lata osiemdziesiąte, okres świetności. Polska kadra, Widzew Łódź. Buncol, Boniek, Iwan. Myślę, że teraz tego nie ma. Piłkarze zwracają uwagę głównie na zarobki. Liczę jednak, że reprezentacja Polski będzie wygrywać. Ale brakuje stylu. Widzę kryzys myśli szkoleniowej.

– Kiedy zaczął pan obserwować nasz futbol, to był pan bardziej zadowolony ze szkolenia? Których trenerów warto wyróżnić?
– Na pewno zasłużyli na to Andrzej Strejlau, Wojciech Łazarek, Antoni Piechniczek. To bardzo dobra szkoła trenerska. Teraz piłkarze obrażają się na trenera, a trener na piłkarzy. Grają często przeciwko szkoleniowcom. To zrobiło się śmieszne. To trener powinien rządzić, dbać o dyscyplinę.

– Jest pan chirurgiem, ale piłkarze do pana raczej nie przychodzą…
– Sportowcy częściej odwiedzają ortopedów. Chirurgia plastyczna to inna dziedzina. Częściej trafiają do nas bokserzy z urazami nosa. Kolarze również. Ale już rodziny piłkarzy częściej korzystają z zabiegów.

– To może jakaś operacja plastyczna Lecha?
– Boję się, że nie o taką chodzi.

Rozmawiał Bartłomiej Najtkowski

Źródło: TVPSPORT.PL